Nawet gdyby Niemcy palili nie tylko węgiel ale też plastik ,śmieci a może nawet ludzi jak to maja w zwyczaju to Parlament Europejski by uchwalił rezolucję przeciwko Polsce a Niemców pochwalił bo pala w sposób demokratycznie dojrzały.

RZ: Z sondażu wynika, że tylko13 procent Polaków jeździ nad Bałtyk. Czy to oznacza, że wolą ciepłe morza południowej Europy? Rafał Szmytke, prezes POT: Coraz trudniej odpowiedzieć na takie pytanie. Na okres wakacyjny biura podróży mają tak zróżnicowaną cenowo ofertę wyjazdów do cieplejszych krajów, że zarówno zamożniejszy, jak i mniej zamożny turysta coś dla siebie znajdzie. I Polacy korzystają z tej możliwości, wybierając coraz częściej na swój wakacyjny wypoczynek kraje Europy Południowej. Często decyduje o tym cena, która jest porównywalna z tą u nas nad Bałtykiem. To normalne, że chcemy odwiedzić inny kraj, poznać jego kulturę, obyczaje czy kuchnię. Na szczęście w Polsce zaczynają być coraz bardziej popularne wyjazdy weekendowe i sezon, który kiedyś trwał tylko 2 miesiące, wydłuża się nawet do 5 – 6 miesięcy. Zatem Polacy decydując się na pobyt w ciepłym kraju, nie muszą rezygnować z wyjazdu nad polskie morze. Według szacunków Instytutu Turystyki w minionym roku na 7,25 mln krajowych podróży ponad 2 mln to były wyjazdy do województwa zachodnio- -pomorskiego i pomorskiego. Wspomina pan o wyjazdach weekendowych. Ale to chyba oferta raczej dla mieszkańców północnej Polski? Oni zresztą dominowali wśród tych, którzy w ogóle jeżdżą nad morze. Faktycznie, weekendowe pobyty koncentrują się przeważnie w promieniu 150 km od aglomeracji miejskich– ważny jest więc dobry dojazd, dobre drogi. Mamy nadzieję, że wkrótce system dróg się poprawi. Liczymy na sporą zmianę w związku z organizacją Euro 2012. Drogi są największą naszą bolączką, bo baza noclegowa jest już na dobrym, światowym poziomie. Jednak nasze Wybrzeże jest drogie, bo przecież biznes nadmorski musi przez dwa miesiące zarobić na cały rok. Wysokość cen wynika właśnie z krótkiego sezonu. Dlatego promujemy wśród Polaków wyjazdy weekendowe poza sezonem, np. na długi majowy weekend. Chcemy, aby przynajmniej od kwietnia, czyli zaczynając od świąt Wielkanocy, do późnego października Polacy spędzali weekendy w Polsce. Nic jednak nie zmieni faktu, że nasze morze jest zimne i nigdy nie mamy gwarancji dobrej pogody. Czym więc możemy konkurowaćz ciepłymi morzami? Tak jak już wspomniałem Bałtyk jest zimnym morzem, ale słynie z pięknych, dużych, często jeszcze prawie dzikich plaż. Poza tym nad Bałtykiem panuje bardzo dobry mikroklimat, także poza sezonem. Duża liczba turystów z zagranicy przybywa do nas po zdrowie. Na przykład Kołobrzeg, jako uzdrowisko, ma 70-proc. obłożenie poza sezonem, co jest wynikiem więcej niż dobrym. Nie ma lepszego miejsca w Europie do nauki windsurfingu niż nasza Zatoka Pucka. Polskie Wybrzeże to nie tylko leżenie na plaży bez alternatywy w razie niesprzyjających warunków pogodowych. Rozwija się turystyka aktywna, wellness i spa. Coraz więcej ośrodków, hoteli, pensjonatów stara się zorganizować gościom czas wolny, oferując zajęcia sportowe i możliwość korzystania z zabiegów zdrowotnych. Czy mamy szansę na przyciągnięcie turystów zagranicznych? Tak, rozwój produktów turystycznych, standaryzacja usług turystycznych, moda na turystykę aktywną sprzyja promocji polskiego Wybrzeża. Nasz Bałtyk śmiało może rywalizować o turystę z zagranicznymi kurortami nadmorskimi, co dobrze ilustruje oblężenie miejscowości nad Bałtykiem w okresie letnim. Konia z rzędem temu, komu uda się teraz – kilka dni przed wakacjami – zarezerwować miejsce noclegowe w popularnych miejscowościach nadmorskich. Liczymy na to, że przy udziale środków unijnych wreszcie uda nam się zrealizować duże kampanie narodowe. Pierwszymi rynkami, które chcemy zdobyć, to rynki niemiecki i brytyjski. To są dwa duże kraje, z których można spodziewać się potencjalnie dużego napływu turystów. Przygotowanie kampanii promocyjnych w tych krajach jest dla nas priorytetem. Ruszy ona w 2009 roku. W naszym sondażu dominują Sopot i Kołobrzeg. Z tym, że ten pierwszy jako najmodniejszy i warty polecenia, ale jeździć już Polacy wolą do Kołobrzegu. Zaskoczyło to pana? Nie zaskoczyło, bo sam wybrałbym Kołobrzeg. Moda modą, ale pamiętamy, że każdy ma indywidualne preferencje spędzania wolnego czasu. Sopot oferuje turystom morze i plaże, ale również całą gamę rozrywek z puli turystyki miejskiej. Turyści, wybierając Sopot, uwzględniają w swoich planach także Gdynię i Gdańsk. Nie jest więc to tylko wypoczynek nad morzem. Kołobrzeg zaś, mimo iż jest największym w swoim rejonie miastem nadmorskim, kojarzy się Polakom z typowym letnim wypoczynkiem z dala od klimatów miejskich. Kołobrzeg i położone w pobliżu małe miejscowości nadmorskie sprzyjają oderwaniu się od codziennych trosk. masz pytanie, wyślij e-mail do autora @ @rafalzochowski @pablo_pablopavo Dobrze, że moi dziadkowie i ojciec, którzy mi o wyzwoleniu opowiadali (koczowali w „pekinie” na Służewcu), nie wiedzieli że się nie można cieszyć z wywalenia Niemców i to był dzień kolejnej inwazji. Fajnie się takie kwestie wygaduje znając kontekst po 70 latach. A. 17 Jan 2022 28-letnia kobieta z miasta Husum w niemieckim kraju związkowym Szlezwik-Holsztyn przyznała się do dokonania od roku 2006 zabójstw pięciorga swych nowo narodzonych dzieci - poinformowała prokuratura we Flensburgu. Według tego źródła, jako motyw zbrodni sprawczyni podała lęk przed porzuceniem przez męża. Pierwszego martwego noworodka znaleziono w 2006 roku w powiecie Północna Fryzja. W roku następnym na zwłoki drugiego natrafiono na parkingu w powiecie Szlezwik-Flensburg. Ostatnio w piwnicy domu kobiety odkryto jeszcze trzy ciała. Sprawczyni przyznała się do winy po pobraniu od niej próbek na badania DNA. Jej mąż, z którym ma dwoje dzieci w wieku 8 i 10 lat, miał nic nie wiedzieć o pozostałych porodach. PAP, arb
RT @pkukiz: Nie nazywajcie (proszę) Tuska Niemcem, bo to obraza dla Niemców! Ale jeśli już koniecznie musi być wątek niemiecki, to mówcie o nim po prostu "Wurst" (kiełbasa). Zawsze najdroższa w koszyczku i pasuje do jaj. 08 Apr 2023 16:02:26
Kiedy Jan Szmytka (53 l.) spod Rychwału (woj. wielkopolskie) zobaczył, że do jego kózki Kasi (5 mies.) dobierają się niemieccy turyści, zezłościł się nie na żarty. Podbiegł do intruzów i najpierw z całej siły zdzielił Niemca w twarz, a potem dołożył jego żonie. - Mam dosyć tego, jak traktują nas Niemcy. To przecież ja tu jestem gospodarzem, a oni wleźli jak na swoje - utyskuje pan Jan i czule głaszcze swoją kózkę. Tego dnia, gdy podstarzali Niemcy zrobili najazd na jego ziemię, pan Jan jak co dzień uczciwie pracował na swoim gospodarstwie. Doglądał inwentarza, przerzucał siano. - I wtedy nagle zobaczyłem, że pod płot podjechał srebrny golf - opowiada roztrzęsiony mężczyzna. Panu Jankowi ostatnio ktoś ukradł z obory 7 krów, więc gdy tylko zobaczył intruzów, ruszył brać w obronę swój dobytek. Gdy podbiegł bliżej, zorientował się, że to para niemieckich turystów dobrała się do jego kózki i swymi łapskami gładziła jej mięciutką sierść. - Tak się zdenerwowałem... - mówi Jan Szmytka, który nie czekając na tłumaczenia turystów, z całej siły przyłożył Niemcowi w twarz. - Niemiec aż podskoczył, a potem upadł - mówi zdenerwowany rolnik. Wtedy na pomoc mężczyźnie przybiegła Niemka. Pan Jan nawet się nie zastanawiał i ją także walnął z całej siły. Po wszystkim wygiął w aucie Niemców drzwi, a gdy ci przestraszeni próbowali uciekać - wpadli samochodem wprost do rowu. Potem w prokuraturze Niemcy tłumaczyli się, że chcieli zrobić sobie tylko zdjęcie z kózką. - To dlaczego nie przyszli do mnie jak do gospodarza? Tylko panoszyli się jak po swoim folwarku? - pyta Jan Szmytka. Teraz Prokuratura Rejonowa w Koninie (woj. wielkopolskie) prowadzi śledztwo w tej sprawie. Najprawdopodobniej pan Jan usłyszy zarzut naruszenia nietykalności cielesnej i uszkodzenia mienia. Może za to trafić do więzienia nawet na 5 lat. - Ale za co? Przecież ja broniłem swojej kózki? - bezradnie rozkłada ręce pan Jan.
RT @BeataDzili: Nie wierzę, że żyję w kraju , który popiera wulgarną Lempart czy ataki Szczurów i Babć Kaś. Nie wierzę, że w moim kraju umęczonym przez Ruskich czy Niemców ludzie wierzą kłamstwom Tfuska Trudno mi uwierzyć, że Polacy nie chcą Polski silnej i bogatej 19 Jul 2022
Łatwa i tania w hodowli, dostarczycielka wartościowego mleka oraz skóry i mięsa - koza. Ta niegdyś nieodłączna towarzyszka śląskich rodzin jest bohaterką wystawy, która zostanie w poniedziałek otwarta w Muzeum Historii Katowic w Katowicach - Nikiszowcu. Wystawa pt. "Śląskie pejzaże z kozą w tle" obejmuje ok. 60 prac, przede wszystkim obrazów malarzy nieprofesjonalnych, a także grafiki. Wśród autorów są tak uznani twórcy, jak Paweł Wróbel czy Ewald Gawlik ze słynnej Grupy Janowskiej. Jak podkreśla kurator wystawy Justyna Jarosz, koza jest na terenie Górnego Śląska dobrze kojarzona. "Na obrazach malarzy nieprofesjonalnych pojawia się w tle - obok wizerunków kopalni, hut, pielgrzymek, wizerunków patronki górników - św. Barbary. Jest z boku, kiedy górnicy po szychcie grają w skata (śląska gra w karty - PAP), patrzy, kiedy ktoś na jej pastwisku gra w piłkę nożną" - opowiada. Kiedyś koza towarzyszyła stale Ślązakom w ich codziennym życiu. Przy familokach budowano komórki, gdzie hodowało się kury, gęsi, wieprzka i kozę. - Ludzie przyjeżdżali do pracy ze wsi, a jako zaradni i oszczędni zabierali kozę, która jest zwierzęciem mało wymagającym, a daje dużo dobrego: wartościowe mleko, wskazane zwłaszcza dla dzieci i ludzi starszych, a także skórę i mięso. Koza - żywicielka zasługuje na wystawę - podkreśliła komisarz. Na wystawie, którą można oglądać do końca roku, zaprezentowano też zdjęcia oraz związane z bohaterką wystawy przedmioty obrzędowe. W okresie Bożego Narodzenia po śląskich domach chodzili przebierańcy: św. Mikołaj, diabły, Żyd, Cyganka oraz koza, która rozrabiała i bodła panny, które miały wyjść za mąż. - W tych obrzędach koza jako zwierzę niezwykle żywotne symbolizowała zdrowie i energię życiową, której życzono gospodarzom - powiedziała Justyna Jarosz. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć. 📌Okazuje się,że część społeczeństwa polskiego,tego skrajnie katolickiego daje księżom przyzwolenie na pedofilię i „obmacywanie dzieci”, bo „przecież księża zawsze macali” 😳🤬 Dyrektorka zgłosiła kurii,że ksiądz dotyka dzieci.Wieś chciała ją wywieźć… 29 May 2023 06:11:28
Home Książki Poezja Pani mi mówi niemożliwe Najpiękniejsze i najpopularniejsze wiersze oraz piosenki barda poetyckiej nuty. W drugiej połowie lat sześćdziesiątych, kiedy na scenie królowało mocne brzmienie, pojawił się tajemniczy chłopak. Marek Grechuta zaskoczył wszystkich rozpoznawalnym głosem i lirycznymi tekstami. Jego wiersze natychmiast stawały się przebojami, które nuciła cała Polska: "Świecie nasz", "Dni, których nie znamy", "Będziesz moją panią" czy "Wiosna, ach to ty". Od dziesięcioleci śpiewają je kolejne pokolenia, a ostatnio na nowo przypomniał je, między innymi, Kamil Bednarek. Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni. Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie: • online • przelewem • kartą płatniczą • Blikiem • podczas odbioru W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę. papierowe ebook audiobook wszystkie formaty Sortuj: Książki autora Podobne książki Oceny Średnia ocen 8,1 / 10 37 ocen Twoja ocena 0 / 10 Cytaty Powiązane treści
RT @ryszcuk: Kukiz dzisiaj : "Nie nazywajcie (proszę) Tuska Niemcem, bo to obraza dla Niemców! Ale jeśli już koniecznie musi być wątek niemiecki, to mówcie o nim po prostu "Wurst" (kiełbasa). Dla wielu kobiet schludny wygląd był ostatnim reliktem normalności, który podtrzymywał ich morale w trudnych wojennych czasach. Były bardzo zdeterminowane, by zachować przynajmniej pozory higieny Okres wiązał się z dużymi trudnościami. - To [było] straszne, bo żeby się umyć przyzwoicie i w ogóle sobie z tymi babskimi kłopotami [poradzić] […] O tym się myślało, nawet więcej niż o jedzeniu - wspomina Genowefa Flak Zdobycie wody wiązało się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Ogonki warszawiaków z wiadrami i kubłami były doskonałym celem dla hitlerowców "Powstanie (warszawskie - przyp. red.) miało swój zapach i w końcu sierpnia, i we wrześniu miało straszny zapach" – wspomina "siostra Hanka", czyli Anna Trzeciakowska. - Trupy na ulicach, w szpitalach jątrzące się rany, których nie było czym dezynfekować, niesprawna kanalizacja, wreszcie – odór niemytych ciał Wspomnienia tych, którzy przetrwali II wojnę, jeśli nie dotyczą działań stricte militarnych, śmierci, kalectwa, zsyłek i rozłąki z bliskimi, krążą wokół tematów aprowizacyjnych i mieszkaniowych. Gdzie spali, w co byli ubrani, jak chronili się przed chłodem, co jedli, jak zdobywali prowiant… A gdzie się myli? Często odpowiedź jest wymijająca i sprowadza się do konstatacji: "z tym było ciężko". Czym różniła się nasza sytuacja od sytuacji mężczyzn? – zastanawia się sanitariuszka "Sławka" w książce Anny Herbich "Dziewczyny z powstania". Oczywiście, największą naszą bolączką była higiena osobista. A właściwie jej brak. Długie włosy pełne wszy Odbywało się to zawsze w ten sam sposób: dziewczęta przed pójściem do bunkra gwałtownie szukały zawodowych fryzjerek, których w obozie było kilka, i kazały się ładnie uczesać. Potem szły… – pisała Karolina Lanckorońska o Polkach przygotowujących się do egzekucji w obozie Ravensbrück. Dla wielu kobiet schludny wygląd był ostatnim reliktem normalności, który podtrzymywał ich morale w trudnych wojennych czasach. Nie brakowało pań noszących długie włosy. Ich pielęgnacja była prawdziwym wyzwaniem. Warszawska sanitariuszka Teresa Polak (wówczas Śliwińska) wspomina: - Mój warkocz był sztywny od brudu, od kurzu, ale włosy przy skórze, jak mi mama umyła pierwszy raz, to szmata (nie mieliśmy ręczników) chodziła, tak byłam zawszona. Wszy były powszechnym problemem. Krystyna Zwolińska-Malicka opowiada: - Wszy miała każda z nas. Siedziałyśmy sobie tak wieczorami jak już się skończyły naloty i czesałyśmy włosy i spadały takie "gruszeczki". A jednak kobiety były bardzo zdeterminowane, by w każdych warunkach zachować przynajmniej pozory higieny. Krystyna Królikiewicz-Harasimowicz wspomina swój pobyt w obozie przejściowym Durchgangslager: - Mogłam sobie dwa czy trzy razy umyć głowę w proszku, włosy mi potem wypadały, bo to był środek bardziej do mycia naczyń, nie do mycia głowy. Babskie kłopoty Bandaże, opatrunki, czyste szmatki czy wata były towarami deficytowymi, zdobywanymi często ogromnym kosztem, przeznaczonymi dla chorych i rannych. Jak radziły sobie zatem kobiety w "trudnych dniach"? Dla wielu z nich problem rozwiązał się samoistnie – stres i niedożywienie powodowały zatrzymanie miesiączki. Danuta Stefanowicz, sanitariuszka i łączniczka Szarych Szeregów, wspomina: - W obozie kobiety potrzebują sanitariatów, z takich czy innych powodów. Powiem pani, że większość z nich nie potrzebowała, zatrzymało się wszystko. Tak, że to niesamowite, ale tak miało miejsce. Ale dla innych okres wiązał się z dużymi trudnościami. - To [było] straszne, bo żeby się umyć przyzwoicie i w ogóle sobie z tymi babskimi kłopotami [poradzić] […] trzeba było szukać łazienki, w której jeszcze była woda. Tak że to nie było łatwe. O tym się myślało, nawet więcej niż o jedzeniu – opowiada Genowefa Flak. Te z pań, które przebywały na wolności, miały większe pole manewru. Gorzej było z osadzonymi w więzieniach i obozach. Hanna Kumuniecka-Hełmińska wspomina: - A papier to, z czym przysyłano paczki, to się skrzętnie papier zbierało, żeby właśnie w celach higienicznych móc użyć. Przecież kobiety wiadomo, ta starsza pani to już nie miała miesiączki, ale myśmy miały miesiączki, to była makabra. Myło się w zimnej wodzie z lodem niejednokrotnie, dwa razy dziennie […]. W czasie powstania warszawskiego ludzie myli się między innymi w publicznych fontannach. Na zdjęciu: Ogród Saski Z myciem było różnie… Kwestia higieny osobistej kobiet w okupowanej Polsce różniła się oczywiście w zależności od miejsca, a także wcześniejszych przyzwyczajeń i pozycji społecznej. Trzeba pamiętać, że również przed wojną codzienne mycie nie należało do stałych punktów dnia wszystkich naszych rodaczek. Ale z nadejściem wojny sytuacja pogorszyła się znacząco, zwłaszcza w miastach. Jak wspomina łączniczka Zofia Łazor, w czasie powstania warszawskiego kwestie higieny z konieczności zeszły na dalszy plan. […] nie myliśmy się – opowiada. Dopóki jeszcze była w Parku Krasińskich fontanna, to tam się trochę myliśmy, wieczorem dziewczyny, rano chłopcy. Po przyjściu na Stare Miasto raz się kąpałam. Woda na wagę złota Problemy z higieną zaczęły się w Warszawie na długo przed powstaniem. Zofia Nałkowska pisała w swoich dziennikach zimą 1940 roku: "Myć i kąpać można się tylko w nocy, gdyż we dnie ciśnienie gazu jest zbyt słabe, woda z kranów cieknie zimna". Dwa lata później, również zimą, pisarka stwierdzała już dobitnie: Wszelkie ambicje higieniczne są złudzeniem. Kąpać nie można się już nawet w nocy, gaz ledwie migoce, zimna woda leci z gorącego kranu. […] Obnażenie każdego kawałka skóry jest zwycięstwem nad sobą, jest bohaterstwem. Żyje się w ciągłych dreszczach. Ale w czasie powstania warszawskiego już sam dostęp do wody był luksusem. Cecylia Górska, sanitariuszka z batalionu "Iwo-Ostoja", wspomina: […] przynajmniej ostatnie dwa tygodnie to już nie mieliśmy wody, więc to było pół litra wody na osobę na dzień, a trzeba było się myć, pić i przygotować coś do jedzenia. Myłyśmy się chyba co drugi czy co trzeci dzień i zlewałyśmy wodę i potem jedna po drugiej się myła. Zobacz także Wspólne korzystanie z drogocennej wody pamiętają też cywile. Ulryka Korczyńska opowiada: Byłam ja, była moja mama, była mojego ojca ciotka, mojej mamy siostra, to już cztery kobiety. […] Najpierw była myta twarz, potem była myta dolna część ciała, potem była wycierana podłoga – tą jedną wodą – a potem była używana jeszcze do ubikacji. Jak się stanęło na podwórku, na ziemi, to nogi były czarne od pcheł […]. Foto: Archive PL/ ALAMY LIMITED / Agencja BE&W Kobietom, jak pisarka Zofia Nałkowska, przyzwyczajonym do pewnego poziomu życia, wymuszona zmiana nawyków higienicznych dawała się mocno we znaki. Przed wybuchem powstania polskie władze wezwały do robienia zapasów, stąd jeszcze przez pewien czas pełne wanny i rozmaite zbiorniki służyły mieszkańcom. Później pozostawała woda nagromadzona w piwnicach oraz pompy i studnie na podwórzach. Ale zdobycie wody wiązało się ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Ogonki warszawiaków z wiadrami i kubłami były doskonałym celem dla hitlerowców. Tu gdzie jest ulica Suzina, kiedyś było kino "Tęcza", tam była jakaś studnia, ustawiały się kolejki, ale to takie kolejki, które stały dzień i noc po wodę. Niestety Niemcy bardzo szybko się zorientowali, zaczęli strzelać do tych ludzi. Sporo osób z naszego podwórka zginęło – relacjonuje inna z uczestniczek powstania, Iwona Bernadzka. Piasek zamiast mydła Realia okupowanej Warszawy dobrze oddaje przepełnione czarnym humorem "obwieszczenie" wydane rzekomo przez generalnego gubernatora, które jesienią 1943 roku rozlepiano na ulicach stolicy. Znalazły się w nim między innymi zapisy: […] ludność polska nie ma prawa ubierać się po europejsku. Resztki pozostałego odzienia będą użyte do produkcji wojennej. Polacy muszą ubierać się według mody środkowoafrykańskiej Murzynów. […] Ludności polskiej zabrania się […] Myć mydłem, które zastąpione będzie przydziałem 50 gramów piasku na osobę miesięcznie. Choć była to tylko satyra, mająca ośmieszyć hitlerowskie ustawodawstwo w okupowanym kraju, to zaskakująco koreluje ona ze wspomnieniami Wandy Piotrowskiej: Jeśli chodzi o mydło […] Nie wiem, co tam dawali, dość na tym, że to się w ogóle nie mydliło, natomiast ręce można było umyć. To tak, jakby kto wsypał proszku do prania i potem na to piachu dwa kubeczki, i to zmieszał. Cieszono się jednak nawet z tego. Zofia Nałkowska pisała jeszcze na początku wojny: Kawałek mydła, bandaż, wata, papier i atrament — to są przedmioty pożądań i marzeń, całe skarby. Umyć się winem, zupą, kawą Dla wielu kobiet potrzeba higieny była silniejsza niż głód czy pragnienie. Hanna Maria Malewicz wspomina pobyt w obozie Oberlangen: - Dostawałyśmy jedzenie minimalne, wodnistą ciecz, którą (z przeproszeniem) trochę się piło, a trochę trzeba było do higieny używać po prostu, żeby się troszkę umyć. Z kolei Krystyna Bukowska opowiada: - Ja się myłam w kawie czasami, jak nie było ciepłej wody. […] Mówią: "Zwariowałaś?". Ja mówię: "Trudno, wolę nie pić, wolę się umyć". Nie tylko w obozach dokonywano takich wyborów. Sanitariuszka Zofia Bernhardt, która w czasie powstania przebywała na warszawskim Starym Mieście, wspomina: - O wodę było trudno, przecież nie mieliśmy dostępu, woda była wydzielana do picia. Mnie na przykład włosy koleżanka umyła w czerwonym winie. […] Winem pachniałam, jak beczka. Foto: fot. domena publiczna Kobiety w powstaniu warszawskim walcząc, pracując jako łączniczki, sanitariuszki, gotując w kuchniach polowych i dbając o porządek, starały się wyglądać jak najbardziej schludnie Wykorzystywano też mocniejsze trunki. Pamiętam, że jeden z bardzo znanych bojowników [Starego Miasta] kapitan "Zdan" [Tadeusz Majcherczyk] […] przysłał do nas swojego ordynansa. Przyniósł nam [na ulicę Miodową 24 do szpitala] wielką butlę, to był spirytus – opowiada sanitariuszka "Marysia", Stanisława Orlikowska. Tamten przychodzi mówi tak: "»Marysiu« zabierzcie to do mycia, tylko się tym nie podmywajcie". Piwnica pachnąca lawendą Jeżeli się mówi o okropnościach powstania, o głodzie, to [tym], czego nie sposób przekazać, jest zapach. - Powstanie miało swój zapach i w końcu sierpnia, i we wrześniu miało straszny zapach – stwierdza "siostra Hanka", czyli Anna Trzeciakowska. Trupy na ulicach, w szpitalach jątrzące się rany, których nie było czym dezynfekować, niesprawna kanalizacja, wreszcie – odór niemytych ciał. Czasem i na to kobiety znajdowały sposób. Janina Kin, sanitariuszka "Janeczka", wspomina czas, gdy dbała o porządek w pewnej piwnicy z ukrywającymi się ludźmi: […] w tym domu, gdzie mieszkałam, była tak zwana mydlarnia. […] Właścicielka mydlarni w czasie powstania podarowała bańkę (taką od mleka) wody kwiatowej lawendowej. Ja tą wodą lawendową polewałam dosłownie ściany w piwnicy, żeby ładnie pachniało, żeby świeżo, bo to na spirytusie. Ci, co mieszkali w piwnicy, tak przesiąkli zapachem lawendy, że można było się poznawać po zapachu, skąd kto jest, z której piwnicy. Autor: Katarzyna Barczyk-Sikora - absolwentka dziennikarstwa i filologii ukraińskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim Zainteresował cię artykuł? Zobacz również: "Drogocenne klejnoty Romanowów. Jak trafiły w ręce europejskich monarchiń?" .
  • w67sjt754r.pages.dev/47
  • w67sjt754r.pages.dev/20
  • w67sjt754r.pages.dev/30
  • w67sjt754r.pages.dev/343
  • w67sjt754r.pages.dev/359
  • w67sjt754r.pages.dev/84
  • w67sjt754r.pages.dev/152
  • w67sjt754r.pages.dev/17
  • w67sjt754r.pages.dev/151
  • pobiłem niemców bo macali mi koze